2. Mechaniczna Niespodzianka
Ugasiliśmy ognisko i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Musieliśmy wielokrotnie zatrzymywać się po drodze, ponieważ Angie cały czas wymiotowała. Sama jednak twierdziła, że czuje się dobrze.
– A co będzie jak dotrzemy na miejsce? Tak po prostu wejdziemy, weźmiemy lekarstwo i już? – ciszę przerwało pytanie Angie.
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – nie kłamałem mówiąc te słowa. Naprawdę nie wiedziałem co zrobić, jak już będziemy na miejscu. Tak bardzo myślałem o leku, że zapomniałem o tym jak go zdobyć.
Popatrzyliśmy po sobie. Widać było, że żadne z nas nie ma żadnego planu B. Tak więc skazani jesteśmy na los. Nasze życie zależy teraz już nie tylko od czasu, ale również od przeznaczenia. Nikt nie wiedział, że takie czasy nadejdą i większość ludzi przestała mieć nadzieje. Ale może to jest właśnie to? Może jednak warto jest wierzyć, w lepsze jutro? Jasne, jest ono zasłonięte czarnymi barwami, ale po każdym deszczu przecież jest tęcza.
– Nie ma sensu teraz się tym zadręczać, jak już będziemy na miejscu, to wtedy zobaczymy.
Widać było po twarzach dziewczyn, że nie do końca są zgodne z moim rozumowaniem. Jednak nie powiedzą teraz „nie” i wyruszą w inną stronę. Teraz mnie i Angie łączy coś większego. Coś co sprawia, że poniekąd jesteśmy na siebie skazani. To te pieprzone ugryzienia, które z każdą chwilą dają o sobie znać. Może i trzymałem się lepiej, ale nie znaczyło to, że czułem się dobrze. Teraz i mnie dopadł atak mdłości. Szybko pobiegłem do krzaków, by zwrócić resztkę obiadu.
Nie zastanawiałem się, czy w drodze spotkam jakiegoś zombiaka. Nie obchodziło mnie też to, czy odgłosy wymiotowania, przyciągnął towarzystwo. Chciałem mieć to za sobą i ruszać dalej. W tym wypadku po prostu okrążyłem krzak, znajdujący się po prawej stronie drogi. Nie musiałem mówić dziewczynom gdzie idę – zwłaszcza Angie. Kiedy w końcu ominąłem przeszkodę, od razu nudności minęły. To co zobaczyłem, totalnie mnie sparaliżowało.
– Dziewczyny! Chodźcie tu!
Nie słyszałem, by domagały się wyjaśnień. Nie krzyczałbym, gdyby nie napotkał jakiegoś umarlaka, lub nie znalazłbym czegoś, godnego uwagi całej drużyny. Nie minęły cztery sekundy, a Angie wraz z Gośką stały obok mnie wmurowane.
– To… helikopter… jakim cudem on tutaj…
Tylko tyle udało się wypowiedzieć Gośce. Zgadzałem się z nią w stu procentach. Co do jasnej cholery robił zwykły helikopter, w takim miejscu? Zrozumiałbym, gdyby to był jakiś wojskowy transportowiec powietrzny. Ale to? Na dodatek na drzwiach miał przyklejoną nazwę jednej ze stacji telewizyjnej, która zaledwie parę lat temu, była głównym źródłem informacji.
– Czy ktoś tam jest?
– Nikogo nie widzę.
Nie wyglądał na zaniedbanego, a trawa wokół niego sprawiała wrażenie „przewróconej”.
– Ktoś musiał niedawno wylądować.
– Ale chyba byśmy słyszeli?
– Najwidoczniej wylądował na tyle dawno, byśmy jednak go nie usłyszeli.
Dziwne. Naprawdę dziwne. Ludzie przemieszczający się takim transportem, mają chyba największą szansę przetrwania. Jednak znalezienie paliwa do takiego cacka, musiało być kłopotliwe. W starych filmach bohaterowie często szybowali w przestworzach, by znaleźć ostatnich żyjących ludzi. Może ci tutaj, właśnie takich poszukiwali. Czy tym razem opłaca się ryzykować? Gdybym nie zaryzykował wcześniej, to nie spotkałbym Gośki, która później ocaliła mnie i Angie. Ale innym razem skończyło się to źle. Mój potok myśli przerwała Angie.
– To co robimy? Zapoznamy się, czy spadamy?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Cały czas nie byłem pewien, na kogo możemy natrafić. Jednak gdyby udało nam się podlecieć do szpitala, zaoszczędzilibyśmy wiele czasu. Dzięki temu moglibyśmy opracować skuteczniejszy plan zdobycia leku. Jednak jeżeli byśmy natrafili na ludzi pokroju tych z miasta… wtedy naszym przeznaczeniem będzie życie po śmierci.
– Dobra, kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
Tym oto akcentem, Gośka podjęła za nas decyzję. Spojrzeliśmy po sobie z Angie i ruszyliśmy za nią. Cieszyłem się, że tym razem to nie ja muszę wykonać pierwszy krok. Jednak oby był słuszny.